„Fińskie dzieci uczą się najlepiej” Timothy D. Walkera to książka do której lektury przystąpiłem z ogromną nadzieją poznania sekretów systemu oświatowego od lat uchodzącego za najlepszy w Europie (przynajmniej w świetle badań PISA). W trakcie czytania zacząłem sobie uświadamiać, że znaczna część naszych reformatorów z pewnością marzy o tym, by osiągać wyniki Finów, ale efekty uzyskiwać metodami amerykańskimi (przed którymi Walker czmychnął z USA do Finlandii, ponieważ poczuł się „wypalony” już na początku swojej kariery zawodowej), koreańskimi bądź … no może lepiej nie zapędzać się w porównania historyczne. W czym rzecz?
Motto: Ci co nie potrafią uczyć, zarządzają.
Prawo Martina
Walker dosłownie ucieka z amerykańskiej szkoły i dzięki żonie Fince trafia do Finlandii, której system oświatowy okazuje się diametralnie różny od jego dotychczasowych doświadczeń zawodowych. Autor poznaje różnych nauczycieli i placówki oświatowe i zapisuje swoje obserwacje. Dużo z nich okazuje się dość zaskakująca, daleka jest bowiem od obrazu wyidealizowanego systemu nowatorskiej oświaty, za to wywołują pewne, dość bliskie, skojarzenia … O to kilka cytatów z tej arcyciekawej książki:
Przekonałem się też, że najpopularniejsze w Finlandii metody pracy z uczniami wcale nie są szczególnie nowatorskie. Wbrew moim początkowym oczekiwaniom fińscy nauczyciele zazwyczaj wybierają tradycyjny wykład (sic! Pan Tikczer). Do tego nawet pierwszoklasiści spędzają sporą część czasu lekcyjnego, wypełniając zeszyty ćwiczeń z rozmaitych przedmiotów. Często przepisują tekst z tablicy do notatnika. Ten „przyziemny” obrazek nijak nie pasował mi do wizerunku kreowanego przez światowe media
No proszę, trudno uwierzyć w to, co się czyta. Okazuje się, że całe lata 80-te XX wieku uczono mnie według najczystszych metod fińskich (wykład), dzięki czemu pozostały mi po liceum całe bruliony notatników, których zawartość wykorzystywałem jeszcze na studiach. Co więcej często przepisywałem coś z tablicy … Jeśli fragment ten doczytali apostołowie „Budzącej się szkoły”, to akolitów niemieckiej odnowy edukacyjnej być może trafiła nawet apopleksja. Na „szczęście”, o czym cały czas donoszą nasze media, szlag trafił zeszyty ćwiczeń, jako skutek uboczny dopłat do podręczników. Ale socjalizm już tak ma – wprowadzony na Saharze spowodowałby, że po tygodniu zabrakło by piasku (copyright Jan Pietrzak)
Odwiedzając różne fińskie szkoły widywałem kompetentnych, ciężko pracujących nauczyciel, którzy podchodzili do zawodowych problemów z wnikliwością. Nie spotkałem jednakże zbyt wielu takich, którzy z własnej woli podejmowali konkretne kroki, by się doszkalać (sic! Pan Tikczer), czy to czytając literaturę branżową, biorąc udział w letnich akademiach, czy wprowadzając w klasie nowe metody pedagogiczne.
Zdumiewające, że decydenci oświaty fińskiej nie konsultują się z decydentami oświaty rodzimej. Wiedzieliby, że problem niechętnych doszkalaniu nauczycieli można rozwiązać w prosty sposób. Wystarczy zrobić reformę oświaty, w trybie ciągłym, w której każdy kolejny etap reformuje etap poprzedni. W każdym z tych etapów organizuje się bądź obowiązkowe szkolenia nauczycieli, bądź tak konstruuje przepisy prawa awansu zawodowego, by zdezorientowany nauczyciel kończył hurtowo kursy i „akademie”, kolekcjonując zaświadczenia, w większości do niczego mu niepotrzebne. Przyznam się, że sam ukończyłem swego czasu „kurs komputerowy”, na którym nauczyciele poznawali techniki niższe (przycisk „power”) i wyższe (kopiuj, wklej) bo elegancki dyplom ukończenia (z pieczątką!) potwierdzał moje opanowanie „technologii komputerowej” – rzecz wtedy święta w procedurze awansu na nauczyciela dyplomowanego. Z kolejnych etapów reformy zadowolone są oprócz wydawnictw (nowe podręczniki) również uczelnie i ośrodki metodyczne, które mogą organizować różne pożyteczne (np. „Gimnastyka umysłu” lub „Synchronizacja półkul”) i oblegane kursy kształcące i studia podyplomowe. Finowie tego nie rozumieją i według obserwacji amerykańskiego nauczyciela szkolić się nie chcą.
Rozmawiałem z wieloma Finami […], którzy zdawali się raczej wyznawać zasady „pracuj aby żyć”, nie zaś „żyj, aby pracować”. Byli zadowoleni ze swojej pracy, ale woleli poświęcać wolny czas na hobby niż na inwestycje w rozwój zawodowy.
No proszę, nie musieli wypełniać dzienniczków zajęć dodatkowych, „zaliczać” godzin kartowych, wysiadywać na „radach szkoleniowych”, gdzie można przecież się nauczyć do jakiego stopnia absurdalna może być prezentacja w Power Poincie. Walker przy okazji wspomina, jak w Stanach w dobrym tonie było przesiadywanie w szkole do późnego popołudnia, w myśl zasady „dużo pracujesz – dobrze pracujesz” („reguła osła”), a w niektórych szkołach czas pracy nauczyciela rozliczano XIX wieczną metodą przemysłową, poprzez podbijanie kart pracowniczych na wejściu i wyjściu. Myślenie to pokutuje również w naszej oświacie. Aż dziwne, że słynna książka Timothy Ferriss’a 4-godzinny tydzień pracy nie trafiła jeszcze na jakiś rodzimy „Indeks ksiąg zakazanych”, bo przecież dyskredytuje myślenie o ciężkiej -pardon – oślej, pracy.
Model edukacji w Finlandii opiera się na zaufaniu […] Nauczyciele mają dużo autonomii […] Nie mamy list rankingowych, nie mamy testów ogólnokrajowych […], nie mamy badań zewnętrznych (ewaluacji szkół), mamy po prostu zalecenia.
Sari Eriksson (Uniwersytet w Helsinkach)
Czyli nie mają również CKE, OKE, wyścigu szczurów, zbędne wydaje się w tym kontekście 2/3 obsady naszych kuratoriów. To już prawdziwy horror. Sari Eriksson wygłosiła tę herezję na konferencji w Białymstoku, więc zebrani notable słuchali jej pewnie z zatkanymi uszami. Jeśli dodamy do tego jeszcze wyborny fragment u Walkera o tym, jak na 15-minutowych przerwach fińscy nauczyciele pijąc kawę rozmawiają ze sobą (tłumaczenie polskie: spiskują przeciwko dyrekcji) w pokoju nauczycielskim, pogłębiają więzi, wymieniają się doświadczeniami (zamiast stać 3-5 razy w tygodniu na dyżurach a swoje 5 minutowe przerwy poświęcać na zdrowy dla serca sprint korytarzami szkoły), to powstaje obraz zdemoralizowanej kadry, która fartownie – bo metody przecież w tym żadnej nie ma – stworzyła i podtrzymuje system oświatowy uchodzący za jeden z najlepszych na świecie. Skoro w książce T. Walkera nie znajdziemy żadnej cudownej recepty na dobrą oświatę, to jakie jest jej przesłanie? Ano, że fundamentem funkcjonowania szkoły nie są programy, procedury, szkolenia etc., tylko człowiek. Świat ludzi opiera się natomiast na wartościach, postawach i zaufaniu. Można ufać, że nauczyciel poświęci czas na żywy kontakt z drugim – młodym człowiekiem – albo wierzyć w to, że stanie się to dopiero wtedy kiedy szczegółowo to udokumentuje i zarachuje w dzienniczku. To książka przypominająca, że szkoła to środowisko w której musi istnieć zdrowa równowaga, właściwe relacje a ciekawy nauczyciel, to nie ten, który zbiera tony papierków, awansów, ciuła punkty na „edukacyjne 500 plus”, tylko ten który ma czas na lekturę, rozwijanie swoich zainteresowań, pasji, samodoskonalenie, dbanie o zdrowe ciało i zrównoważonego ducha. Mam złe przeczucie, że przesłanie tej książki zostanie wyparte przez wszystkich, którym marzy się by efekty fińskiej oświaty nadal uzyskiwać metodami oświaty pruskiej …
Timothy D. Walker, Fińskie dzieci uczą się najlepiej, Wydawnictwo Literackie 2017
Wystąpienie Sari Eriksson http://finskaedukacja.pl/