Był rok 1997 r., Dolny Śląsk pustoszyła powódź stulecia, a moja córka w dziecinnym łóżeczku słuchała Mozarta, niekoniecznie chcąc tego słuchać. Muzykę puszczał tatuś, który Mozarta słucha od zawsze (od „Amadeusza” ściśle mówiąc) a wtedy znający już pojęcie „Efekt Mozarta” i wierzący w jego moc sprawczą. Wtedy, a może właśnie wtedy, bo o „efekcie” było w latach 90-tych szczególnie głośno. Wszystko zaczęło się w roku 1993, kiedy to w czasopiśmie „Nature” opublikowany został artykuł, w którym trzej badacze Uniwersytetu Kalifornijskiego, na czele z Frances’em H. Rauscherem, ogłosili, że badani przez nich studenci po zaledwie 10 minutach słuchania jednej z sonat Mozarta uzyskali znaczącą poprawę rozumowania przestrzennego.